Info

avatar Blog ten rowerowy prowadzi offensivetomato z miasta Mszczonów. Mam przejechane 65809.53 kilometrów w tym 78.89 w terenie. Jeżdżę ze średnią prędkością 23.92 km/h i się wcale nie chwalęę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy offensivetomato.bikestats.pl

Archiwum bloga

Bałtyk Bieszczady Tour 2012 - Dzień Drugi.

Niedziela, 26 sierpnia 2012 · dodano: 07.09.2012 | Komentarze 0

Generalnie jest kiepsko. Czuję zupełny brak motywacji do dalszej jazdy, pada, zimno co prawda nie jest, ale kompletnie przemoczony nie jestem w stanie jechać szybciej jak 20 km/h. Czuję że mam ciężkie nogi, a rower dwa razy cięższy niż przed startem. Zaczynam zastanawiać się czy w ogóle dobrze zrobiłem że wystartowałem, coś czułem że moją granicą jest 500km, w końcu długie dystanse zacząłem jeździć dopiero rok temu. No czarnych myśli w głowie coraz więcej, psychika zaczyna poważnie siadać. Zaczynam głośno marudzić.

Jadąc jak zombie zatrzymujemy się na chwile na przystanku gdzie spotykamy odpoczywającego zawodnika solo. Okazuje się że panowie znają się od lat a solista jest tym, który także tydzień temu jechał maraton we Włoszech. Grzegorz Buraczyński nr. 55 i Stanisław Piórkowski nr. 14 , bo o nich mowa, są tak śpiący że wystarczy tylko że zamkną oczy i już chrapią. No więc siedzimy tak na przystanku, ja z zamkniętymi oczami, oni śpią jak zabici. Po chwili zrywają się i jak gdyby nigdy nic zbierają się do dalszej jazdy. Mi to idzie zdecydowanie oporniej. Piórkowski widząc to stara się przemówić mi nieco do rozsądku. Wiara jakby nieco wraca, ale jest jeszcze kawał drogi do zrobienia. Do Gąbina jedzie nam się naprawdę ciężko, deszcz nie przestaje padać, przejeżdżające obok samochody oblewają nas wodą z kałuż, zaczynam też martwić się o rzeczy w bagażniku, który pomału przemaka. Miałem informować znajomych gdzie jestem, miałem pisać na blipie i zamieszczać tam zdjęcia, ale jazda w takich warunkach odebrała mi skutecznie na to ochotę.

W Gąbinie jesteśmy po 10. Tu po raz kolejny dogania nas Wojciech Kiełb, który z wielką sakwą solo jedzie cały dystans. Ratuje on przemoczonego kompletnie Grzegorza suchymi spodenkami, ja też planuję przebrać się w coś suchego ale dopiero w domu. Pomału przestaje padać, wraca też chęć do dalszej jazdy. Prędkość co prawda dalej marna, ale przynajmniej kryzys minął. Dodatkowym plusem jest też to, że od tej pory droga już nie jest przeszkodą. Tą, aż do mety mam niemalże w małym palcu. Dużą część już wcześniej jechałem, a za Rzeszowem nawigacja jest bardzo łatwa. Tak więc w Gąbinie nie siedzę za długo i startuję dalej już sam. Zaraz za PK ponownie spotykam Daniela Śmieję, który walczy z chyba 4 już kapciem. Daje mu kilka łatek, klej i jadę dalej. Bez problemu docieram do Sochaczewa i wyjeżdżam na doskonale znaną trasę nr.50. Jest Niedziela więc ruchu nie ma za dużego. Na punkcie w Żyrardowie także nie jestem długo, podbijam książeczkę, składam podpis i cisnę dalej. We Mszczonowie robię coś co mi większość odradzała, jadę do domu.

W domu za dużo staram się nie myśleć. Biorę szybki prysznic, jem porządny, ciepły obiad i robię porządek z rzeczami w bagażniku. Odpisuję na smsy, sprawdzam do której mam otwarte kolejne punkty kontrolne i zanim mi się odechce dalszej jazdy uciekam. Spędzam tu niecałą godzinę. Z domu wyjeżdża zupełnie inny człowiek. Mimo że nie odpoczywałem w ogóle czuję się super. Pogoda zaczyna dopisywać, ruszam w niezłym tempie na Grójec. Po drodze jest kilka delikatnych pagóreczków, ale nie robią mi one większych problemów. Prędkość cały czas utrzymuje na przyzwoitym poziomie 27 – 30km/h. Za Grójcem odbijam na drogą do Przybyszewa, gdzie przed samą wioską doganiam Stanisława Piekarskiego, później Białobrzegi i po 18 melduję się na punkcie we Wsoli. Tu spotykam Leszka Mielczarka, który odstawił mnie na początku trasy. Jest on bardziej zdziwiony moją obecnością jak ja jego. Odpoczywamy chwilę na punkcie, jedząc dochodzimy do wniosku że wypadało by się przespać, ale dopiero w Iłży. Przed wyjazdem mechanik zajmuje się jeszcze moim sprzętem, który pomału zaczął się buntować.

Na nocleg w Iłży docieramy przed 22. Trochę czasu zajmuje nam przebicie się przez Radom gdzie szukamy bankomatu i trafiamy na jakiś festyn. Za miastem tak się rozpędzamy że mijamy zajazd Viking i musimy się wracać kawałek. Nikt nam też nie powiedział że Viking już nie nazywa się Viking. Na miejscu robię sobie najdłuższy odpoczynek na trasie. Ponownie jem porządny obiad, biorę prysznic i pozwalam sobie na 2 godziny snu w całkiem niezłych warunkach. Niby nie czuję się senny ale zasypiam od razu, nie pamiętam nawet jak położyłem głowę na poduszce.

Kategoria [201-300], BBT 2012, Kross



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.