Info

avatar Blog ten rowerowy prowadzi offensivetomato z miasta Mszczonów. Mam przejechane 63348.35 kilometrów w tym 78.89 w terenie. Jeżdżę ze średnią prędkością 23.91 km/h i się wcale nie chwalęę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy offensivetomato.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

IV Śląski Maraton Rowerowy

Dystans całkowity:466.66 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:18:21
Średnia prędkość:25.43 km/h
Maksymalna prędkość:52.85 km/h
Suma podjazdów:3199 m
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:233.33 km i 9h 10m
Więcej statystyk
  • DST 450.96km
  • Czas 17:13
  • VAVG 26.19km/h
  • VMAX 52.85km/h
  • Podjazdy 3199m
  • Sprzęt Cube Agree Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

IV Śląski Maraton Rowerowy

Niedziela, 23 czerwca 2013 · dodano: 26.06.2013 | Komentarze 10

Zapisując się na maraton miałem bardzo ambitne plany. Niestety czym innym jest wymyślić sobie zza biurka przejechanie 600 km w 24 godziny, a czym innym zrealizowanie tego celu. Już jakiś czas przed startem czułem, że potrzebował będę cudu aby tego dokonać, ale świadomie nie zmieniłem dystansu na krótszy, liczyłem na jakiś ciekawy obrót sprawy. Lekkie zaskoczenie przeżyłem widząc swoje nazwisko w pierwszej 15 obok innych, które już trochę kojarzę i odniosłem wrażenie że … chyba nie bardzo tu pasuję, przynajmniej na razie ;).

Na miejsce, podobnie jak w ubiegłym roku, wybieram się z ekipą podrozerowerowe.info. Pociągiem z Warszawy, wraz z Księgowym, docieram do Rybnika skąd już na rowerach dotaczamy się do Radlina. Dotaczamy to chyba odpowiednie słowo biorąc pod uwagę nieludzki upał panujący w tym dniu, w tej części kraju. Po 5 km pot leje się z nas na potęgę, robimy postój na najbliższej stacji na coś zimnego. Po 5 km robimy postój, a ja myślę o 600 następnego dnia !.

W końcu docieramy na nocleg, robimy zakupy, zapisujemy się, czekamy aż zjawi się reszta i jedziemy na odprawę. Tam standardowo nie ma nic ciekawego, trochę śmiechu i informacji typu „gdzieś tam jest strzałka w lewo, ale nie jedziemy w lewo.” W sumie nie spodziewałem się żadnych rewelacji, pamiętam odprawę sprzed roku, też było omawianie trasy, jednak ten kto nie zadbał o zapoznanie się z nią wcześniej, miał jak w banku że się pogubi. Przepraszam, jedna ciekawostka się pojawiła, na maratonie kask nie jest obowiązkowy!. Reszta wieczoru mija na gadaniu o rowerach oraz innych głupotach, naturalnie znajduje się piwko na lepszy sen.

Poranek mam dość leniwy, na miejscu musimy być po 9 więc jest masa czasu. Wolno zbieram się z łóżka, nie czuję się jakoś specjalnie zmotywowany czy podekscytowany, mam wrażenie że reszcie bardziej udziela się klimat maratonu. Wskakujemy w rowerowe ciuchy i ruszamy na start. Pogoda zdecydowanie lepsza od wczorajszej, jest o dobre 10 stopni mniej.

Na miejscu w końcu spotykamy Radka, który zaskakuje nas swoim nowym, świeżutko co skręconym sprzętem. Gdzieś tam jeszcze brakuje śrubek ale ogólnie jeździ i robi niezłe wrażenie. Wrażenie robi też sam właściciel, który przyznaje że od dwóch nocy nie śpi bo jak nie składał roweru to jechał do Radlina, od Katowic na rowerze.

Impreza pomału zaczyna się rozkręcać, zdjęcia, przemowy i honorowa rundka po mieście z organizatorem na czele. Po wszystkim ustawiamy się do startu ostrego. Ruszamy, chłopaki od razu nadają dobre tempo, ale do wytrzymania. Pierwsze kilometry to odcinki raczej płaskie lub delikatnie z górki więc nie mam problemu z utrzymaniem się w grupie. Po około 5 km Bartek zatrzymuje się, sprawdzam co się stało - guma, mówi że niepotrzebnie zwalniam wiec lecę dalej. Staram się dogonić grupkę, przed Pszowem jadę objazdem przez osiedle, jest delikatnie z górki, widzę ich przed sobą, nieco zwolnili, więc staram się przycisnąć. W ostatniej chwili zauważam próg zwalniający, daje ostro po hamulcach ale i tak wylatuję w górę, ledwo utrzymuje się w rowerze, lecz gubię bidony. Zbieram wszystko, sprawdzam czy niczego nie brakuje i lecę dalej. Samemu nie jedzie się już tak łatwo, dość silny czołowy wiatr umila mi pogoń. Na zakrętach pomału tracę kontakt wzrokowy z grupą i zaczynam zwalniać tempo, chociaż cały czas nie schodzę poniżej 30 km/h.

Przed Raciborzem mam wymuszony postój. Ruch na skrzyżowaniu jest tak duży że nie sposób jechać dalej. Litują się w końcu nade mną ludzie obstawiający akurat w tym miejscu maraton, wstrzymują auta i pozwalają ruszyć. Godzę się już z tym że przyjdzie mi kawałek jechać samemu, odpalam więc nawigację i lecę dalej. Za Raciborzem wyprzedza mnie jakiś koleś, wypytuje o czołówkę, jej tempo i ciśnie za nimi jak opętany. W okolicach wsi Sulków dogania mnie w końcu druga grupa, z której towarzystwa zamierzam skorzystać. Wypatruje w niej Andrzeja i Bartka, dociskam i ląduje komuś na kole. Chwile później, kilka metrów za nami jest kraksa. Aż mnie zmroziło jak się odwróciłem i zobaczyłem jak to wygląda, zawracamy. Szczęśliwie skończyło się na poprzebijanych dętkach i szlifach, u jednego gościa dość konkretnych. Po chwili ruszam, przed wjazdem na drogę 416 doganiają mnie zawodnicy z 3 grupy z którymi zabieram się na punkt w Głubczycach.

Na miejscu odbijam kartę i uzupełniam zapasy. Ci z którymi dojechałem już się zbierają, mi to idzie nieco oporniej. Zamieniam kilka słów z ludźmi z punktu, po chwili pojawiają się inni zawodnicy. W końcu wyruszam. Jadę całkiem sprawnie, pomału zaczynam wierzyć w niezły wynik. Zaczyna się świetny odcinek drogi między Głubczycami a skrętem na Gierałtowice. Na zjazdach nie dokręcam, momentami mam na liczniku blisko 50 km/h, podjazdy pokonuję sprawnie i po dłuższej chwili docieram do wcześniej wspomnianego skrętu. W końcu wiatr trochę odpuszcza, cały czas wieje, lecz teraz jakby bardziej pomagał. Drogę cały czas mam dobrej jakości, jednak kompletnie nie oznaczoną. Przed startem dostaliśmy informację od organizatora że gdzieś strzałki poznikały. Gdyby nie GPS to bankowo tu bym pobłądził. W pewnym momencie ślad wprowadził mnie w jakąś boczną, dziurawą drogę aby po chwili przeciąć trasę 45 na której nagle pojawiają się oznaczenia. Na przejeździe przed Sukowicami w ostatniej chwili udaje mi się zdążyć przejechać przed zamknięciem szlabanów. Bez problemu docieram do Kuźni Raciborskiej skąd kieruję się na drugi punk kontrolny.

Pomału zaczynam odczuwać samotną jazdę, czuję że zbliża się kryzys, na punkcie w Rudach już na pewno poczekam na kogoś. Na miejscu, po załatwieniu formalności, biorę coś do picia i po chwili widzę że dogania mnie grupa, ... którą goniłem. Musieli pogubić drogę, ktoś tam krzyczy że za karę odpoczywają tylko minutę i jadą dalej. Znów mi uciekają, ze mną dzieje się coś złego. Pomału zaczynam czuć brak motywacji do dalszej jazdy. Widzę ludzi co siedzą w ogródku piwnym, zimne piwo, to tego właśnie mi teraz trzeba ! :). Zaczynam błądzić w myślach, jem banana, którego wiozłem z Głubczyc, popijam gorzką herbatą, potem kawą i ruszam, znów sam. Niecałe 30 km już dotaczam się do Radlina, po drodze zaliczając największy podjazd na trasie. Jeszcze wyprzedza mnie jakiś gość co startuje na 300, gadamy chwilę ale nie mam już siły lecieć za nim.

Pierwszą pętlę zaliczam ze średnią 30 km/h, wynik całkiem ok, ale nie palę się do drugiej. W Radlinie spokojnie jem żurek, po chwili wypatruje mnie Leszek z którym u ubiegłym roku jechałem BBT, siadamy i gadamy w najlepsze. Z czasem zaczynają zlatywać się ludzie z pierwszego okrążenia, Artur na poziomce, Andrzej, który tak pobłądził że po pierwszej pętli ma 190 km !, zaczyna poważnie mówić o wycofaniu się, mi też po głowie chodzą podobne myśli. Po 1,5 godziny marudzenia decydujemy się w jednak wyjechać, na najprawdopodobniej ostatnie okrążenie.

Lecimy spokojnie, czasami przyciskamy mocniej ale bez przesady. Olewamy objazd w Pszowie i jedziemy prosto pod prąd przez rozkopaną ulicę. Cały czas wieje w pysk, zły jestem na to że tak zaczęło się wszystko pierdolić, czuję że mam siłę w nogach, za to w głowie zero, po prostu przestało mi się chcieć jechać. W drodze zatrzymujemy się ze dwa razy, bez ciśnienia dotaczamy się do Głubczyc. Tu siedzimy dobre 20 minut, gadamy z obsługą punktu, Ci spełniają każdą naszą zachciankę, aż mi głupio w pewnym momencie. Dowiadujemy się też, że mieli zgłoszenie o kimś, kogo podejrzewają o to, że miał po drodze ustawiony transport i pozajeżdżał autem, gość podobno z drugiej grupy. Różne ludzie mają pomysły. Pomału zbieramy się i lecimy dalej.

Zaraz po wyjeździe zauważam że coś nie zgadza mi się droga. Ślad ze strony orga nieco skraca trasę w Głubczycach, jak się później okaże nie tylko w tym miejscu. Lecimy 38 - ką, technika ta sama co poprzednio, na zjazdach odpoczywamy, pod górkę kręcimy, ale już delikatniej. Po dłuższej chwili docieramy do zjazdu na Gierałtowice i znów widzę, że jedziemy dłuższą drogą o sporo gorszej jakości. Chłopaki mówią że pierwszą pętlę jechali tak jak teraz, ale skoro ja mam przed sobą mapę to niech jadę pierwszy. Trzeci „skrót” wypada w okolicach Długomiłowic, wspomnianą wcześniej dziurawą i wąską drogą. Jak z niej w końcu wyjeżdżamy, Leszek mówi że faktycznie kawałek nadrobiliśmy. Zaczynamy zastanawiać się czy ktoś, kto został posądzony o transport autem, czasami nie jechał z nawigacją tą ścieżką, ba istnieje spore prawdopodobieństwo że tym kimś jestem ja !. Ludzie, których goniłem na pierwszej pętli, między punktami w Głubczycach, a tym w miejscowości Rudy, wcale nie musieli pogubić drogi, a ja wcale nie musiałem jechać autem żeby znaleźć się przed nimi, wystarczyło nie patrzeć na znaki, których z resztą w tym miejscu było jak na lekarstwo, tylko na GPS. Poza tym przeleciałem zaraz przed pociągiem, który mógł na chwilę kogoś zatrzymać. Dziwna sprawa, ale dopóki nikt nie rzuci numerem ani nazwiskiem nie zamierzam sprawy rozdmuchiwać.

Przestaje wiać, jedzie się przyjemnie do tego stopnia że pomału w głowie zaczynają się rodzić myśli czy nie wyjechać na trzecią pętlę. W takich warunkach czas zaczyna biec nieco szybciej i ani się oglądamy jak jesteśmy na punkcie. Tu uzupełniamy to co można i ponownie nie spieszymy się z wyjazdem. Chłopaki gdzieś dzwonią, ja siadam na ławce i na chwilę zamykam oczy. Jak je otwieram jest tylko gorzej. Ruszamy, toczymy się dalej, w zasadzie wszystkie podjazdy pokonując na małej tarczy. W tym miejscu jednak podejmuję decyzję o rezygnacji. Już mam dość, nie chce mi się jechać, chce mi się spać, gdzieś tam czeka prysznic, łóżko, perspektywa tego wszystkiego po prostu nade mną zwycięża.

Do Radlina dotaczamy się po 23. Widzimy grupkę startującą na 450, wśród nich wypatruję Andrzeja. Sam odbijam kartę i łapię się za coś do jedzenia. Gadam jeszcze chwilę z gościem, który także rezygnuje z dalszej jazdy. Zaczynam wypatrywać Artura, który ma klucze do naszego noclegu, jak się zjawia zaczynam pomału myśleć o zbieraniu się.

Kątem oka dostrzegam Leszka, który coś tam kombinuje, kiwa głową i cieszy się jak głupi, krzyczy że zaraz wyruszamy i nie chce słyszeć że nie jadę. Wkurzam się trochę bo wiem że on pojedzie, a ja zaraz jak wrócę do domu, wezmę prysznic i położę się, to nie zasnę tylko zacznę żałować że nie pojechałem z nim. Sam nie wierzę w to co mówię, ale decyduję się na kolejną pętlę. Koleś, który przed chwilą zrezygnował krzyczy żebyśmy na niego poczekali bo on w sumie też chce ruszyć. No to jest nas trzech, mówię Arturowi żeby na mnie nie czekał i zamieniam kilka słów z Agnieszką i Janem, którzy niedawno zrobili 300. Agnieszka zazdrości nam wschodu słońca na trasie (w sumie nie masz czego, wszystko przykryły chmury :)).

Ruszamy spokojnie, z resztą takie jest założenie, chodzi tylko o to, żeby zaliczyć 450, czas nie gra roli. Po chwili zauważam że lampka zaczyna mi siadać, a nie mam nic zapasowego. Ponownie olewamy objazd w Pszowie i znów lecimy między pachołkami pod prąd. Pech chciał że akurat w tym momencie jedziemy czołowo na Policję. Ci zatrzymują się i krzyczą coś do nas, machamy do nich tylko i lecimy dalej, jeden zakręt, za chwilę drugi i po problemie. Jeszcze przez jakąś chwilę oglądamy się czy na pewno za nami nie jadą.

Zaczyna robić się sennie więc chłopaki decydują aby jednak trochę przycisnąć, przynajmniej do pierwszego punktu. Robimy bardzo krótkie zmiany, trochę obawiam się prowadzić, z minuty na minutę coraz mniej widzę. Leszek ma całkiem dobrą lampę i jak wychodzę na przód to pomaga mi swoim światłem. Współpraca układa nam się całkiem sensownie i przed 4 docieramy do Głubczyc. Siedzimy tam jakieś 20 minut, kładę się na materacu, piję bardzo słodką herbatę i zagryzam bananem. W międzyczasie na punk dociera dwóch zawodników lecących na 600. Oficjalnie zostałem zdublowany :).

Zaczyna robić się jasno, wyruszamy punktualnie o 4. Ponownie sprawnie pokonujemy drogę między Głubczycami a skrętem na Gierałtowice. Wstępują w nas nowe siły, jedzie się bardzo przyjemnie. W oddali na łąkach widać mgiełki i dziką zwierzynę. Ruchu nie ma praktycznie żadnego więc pozwalamy sobie na jazdę środkiem drogi. Na punkcie w Rudach budzimy ekipę z obsługi, facet wygląda na nieźle zmęczonego :), łazi owinięty kocem i sam nie wie czego szuka :). Zamieniamy z nim kilka zdań, tankujemy i lecimy na metę. Już spokojnie, już blisko, ostatnie góreczki jedziemy na młynku :P. W Radlinie meldujemy się chwile po 8 rano.

Podsumowanie.

Ogromny plus dla organizatora za trasę. Była trudniejsza od poprzedniej, ale za to bardziej ciekawsza. Szkoda że oznaczenie wzięło w łeb na niektórych odcinkach, ale niestety nie da się dopilnować wszystkiego. Jedyne do czego można się przyczepić to ślad nie do końca pokrywający się z rzeczywistością, oraz błędnie podaną ilość przewyższeń. Na profilu podane jest 530 m a w rzeczywistości wartość ta jest prawie dwa razy większa :).

W tym roku zabrakło motywacji, rok temu, mimo że fizycznie wyglądałem słabiej nie miałem większych problemów z wyruszeniem na trzecie okrążenie. Wtedy miałem jasno postawiony cel: pierwszy raz pokonać 400km w dobę i przy okazji zdobyć kwalifikację do BBT.

Teraz wyglądało to o wiele gorzej, mimo lepszego sprzętu i większego doświadczenia. Może zbyt surowo siebie oceniam, w końcu udało się przejechać kawał drogi, jednak fakty są takie że ani nie pokonałem dystansu na jaki się zapisałem, ani nie udało się poprawić czasu sprzed roku. Nie żałuję jednak swojego udziału w maratonie, poznałem kilka sympatycznych osób, przejechaliśmy wspólnie ciekawą trasę, a chyba o to w tym wszystkim chodzi.



  • DST 15.70km
  • Czas 01:08
  • VAVG 13.85km/h
  • VMAX 43.03km/h
  • Sprzęt Cube Agree Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dojazd

Piątek, 21 czerwca 2013 · dodano: 26.06.2013 | Komentarze 0

Po Warszawie + Rybnik - Radlin