Info

avatar Blog ten rowerowy prowadzi offensivetomato z miasta Mszczonów. Mam przejechane 63582.02 kilometrów w tym 78.89 w terenie. Jeżdżę ze średnią prędkością 23.93 km/h i się wcale nie chwalęę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy offensivetomato.bikestats.pl

Archiwum bloga

Bałtyk Bieszczady Tour 2012 - Dzień Pierwszy.

Sobota, 25 sierpnia 2012 · dodano: 07.09.2012 | Komentarze 0

W nocy spałem w sumie może 4 godziny, no nie ma co ukrywać że żółtodziób się stresuje. Dodatkowo dwa razy skutecznie budził mnie alarm w samochodzie zaparkowanym bezpośrednio pod oknem, do tego stopnia że o 5 nad ranem nie jestem już w stanie zmrużyć oczu. W końcu wstaję, biorę szybki prysznic i wskakuję w rowerowe ciuchy. Spokojnie jem śniadanie, przygotowane dla mnie i Danki przez Różę, pakuję resztę bagaży i wyruszam na prom. Pogoda jest niezła, kropi co prawda, ale najważniejsze że nie jest gorąco. Na promie uśmiechamy się, robimy zdjęcia, podpisujemy listę i ruszamy na start ostry.

Tu dowiaduję się że muszę przepiąć numer startowy z kasku na kurtkę bo inaczej sędzia mnie nie puści na starcie. Jestem niesłychanie zachwycony, przy tej pogodzie będę musiał go ciągle przepinać, ale robię co mi każą. Startuję w przedostatniej grupie razem z min. Yoshko, Robertem oraz Leszkiem Mielczarkiem – znajomym z Radlina.

Ruszamy o 8:45, pierwsze kilometry pod delikatny wiatr idą w niezłym jak na mnie tempie, 30 – 35 km/h. Na rondzie mijamy zawodników walczących już z jakąś awarią, a dalej przed Dargobądzem zgodnie z zakazem jazdy prosto zjeżdżamy na boczną drogę i decydujemy się trochę zwolnić, do 27 – 28 km/h. Niedługo po tym mija nas spora grupa w której wypatruję Dankę. Próbujemy dołączyć się do nich, niestety jest nas za dużo. Ja, Robert i Yoshko zostajemy nieco z tyłu, jedziemy już wolniej, nie przekraczamy 30 km/h, ale wciąż nie tracimy z oczu grupy przed nami. Przed Wysoką Kamienną musimy się zatrzymać. Opuszczony szlaban przetrzymuje nas dobre 5 minut i od tej pory aż do pierwszego PK w Płotach jedziemy już tylko w swoim towarzystwie.

W Płotach jesteśmy o 11:30 i jak to zazwyczaj bywa na pierwszym PK zabawiamy tam niedługo. Zaraz za nami dociera WujekG, zamieniamy kilka słów, podbijamy książeczki, składamy podpisy, napełniamy bidony i ruszamy dalej, tym razem w towarzystwie dwóch innych kolarzy. Tempo dalej raczej spokojne, chociaż zdarza nam się przyśpieszać. Męczy mnie powoli taka szarpana jazda, zaczynam zastanawiać się czy nie odpuścić i nie jechać swoim tempem, nawet sam. Przed Drawskiem Pomorskim dogania nas grupa, która została spowolniona przez wcześniej wspomnianą awarię. Jadą całkiem szybko, momentami 40 km/h i każdy z nas stara się złapać jakieś koło. Utrzymanie się za nimi sprawia mi spore trudności, dodatkowo zaczyna się pagórkowaty teren. Na drugi PK docieram już nieźle zmęczony. Tu po raz pierwszy doganiam Beatę Tulimowską która śmieje się ze mnie że Danka mnie wyprzedziła :). Staram się coś zjeść, napić jak najwięcej i dowiaduję się że za chwilę ruszamy. Wchodząc na rower widzę że Yoshko postanawia zostać na nieco dłużej i mówi że od tej pory będzie jechał już wolniej, tu na trasie widzieliśmy się po raz ostatni.

Ja dalej cisnę ambitnie, jak głupi gnam za grupą i niestety płacę za to po około 20 km. Odcina mi prąd i muszę zwolnić co oznacza że zostaję sam już na 150 kilometrze trasy. Zatrzymuję się na chwilę na najbliższej stacji benzynowej, uzupełniam bidony, biorę coś słodkiego do kieszeni i ruszam, ale już spokojniej, swoim tempem.

Tym sposobem bez problemu już docieram do Kalisza Pomorskiego gdzie odbijam na trasę nr. 10 na Bydgoszcz. Pomału wracają mi siły, w końcu jedzie się dobrze, pogoda dopisuje. Mijam Wałcz i niestety też skręt na Skrzatusz. Zawraca mnie dopiero zawodnik SOLO, który podobnie jak ja pojechał prosto.

Do samej Piły docieram około godziny 18:30. Przy wjeździe do miasta na przystanku spotykam zawodnika nr. 3 – Daniela Śmieję, który dopiero co zebrał się po tym jak został potrącony przez samochód. Trochę poobijany i poobcierany, ale przede wszystkim zły na całą sytuację wsiada na rower i jedzie dalej. Z tego co zdążyłem usłyszeć to jakiś kretyn próbował wymusić pierwszeństwo.

Na PK w Pile spotykam już tylko zawodników jadących SOLO, a więc samotnej jazdy ciąg dalszy. Powoli zaczynam zastanawiać się nad czasem, mam wrażenie że robi się z nim trochę krucho, dlatego postanawiam do Bydgoszczy ruszyć niemalże od razu, tam ewentualnie zrobić sobie dłuższą przerwę.

Przez dłuższy czas za Piłą nie widziałem żadnego zawodnika, dopiero przy okazji jazdy przez miasteczko Wyrzysk zaczynam pomału doganiać innych solistów. Jednego wyprzedzam, ale drugiego, jadącego przede mną wolę zostawić sobie z przodu, tak na wszelki wypadek. Przy tej okazji mam próbkę jazdy w kat. solo. Niby jedziemy w przepisowej odległości, jednak czuję się zdecydowanie raźniej niż wcześniej jadąc sam. Niby nie rozmawiamy, ale już sama obecność drugiego zawodnika odpowiednio mnie nastraja do dalszej jazdy. Jest ciężej, ale obecność drugiego zawodnika nawet 100 m dalej wystarczy żeby nakręcić się wzajemnie. I tak nakręcając się przed Bydgoszczą wyprzedzam drugiego solistę i na punkcie melduję się o lekko przed 22:00.

Tam postanawiam trochę posiedzieć. Biorę prysznic, jem całkiem porządny obiad i kładę się na chwilę, ale nie zasypiam, daje tylko plecom odpocząć. Wśród zawodników widzę bardzo mało entuzjazmu do dalszej jazdy, jeden idzie spać, następna trójka zastanawia się nad tym samym, ktoś śpi w knajpie na siedząco. No nic, dalej trzeba będzie jechać już naprawdę samemu i to odcinek którego obawiałem się najbardziej, między Bydgoszczą a Włocławkiem. Po chwili dostrzegam jednak kogoś zbierającego się do dalszej jazdy. Tak poznaję Sławomira Fritza ;), zaprawionego BBTourowca, uczestnika już chyba z pięciu edycji, tylko z frekwencją na mecie, jak sam przyznał, bywało różnie.

Sławek oczywiście trasę zna bardzo dobrze i nie widzi problemu żebym mu potowarzyszył, oczywiście trzymając się w przepisowej odległości. No więc ruszamy, drogę mamy niemalże pustą, jedzie się bardzo dobrze, idealnie widać światła zawodnika przede mną więc o jakimkolwiek zgubieniu go nie ma mowy. Niestety niedługo po starcie zaczyna psuć się pogoda. Z oddali widać nadchodzącą burzę, po dłuższej chwili pojawia się także deszcz przed którym udaje nam się uciec na stację benzynową. Dosłownie zaraz po tym jak zjechaliśmy rozpadało się na dobre, na jezdni pojawiły się spore ilości wody i już wiedziałem że suchą stopą maratonu na pewno nie ukończę. Po około 15 minutach postoju ruszamy dalej. Deszcz pada cały czas, już nie leje, ale i tak czuję jak z kilometra na kilometr staję się coraz bardziej mokry. Z jednej strony jest to demotywujące z drugiej jednak pomogło na senność, która ogarniała mnie coraz bardziej. W drodze Sławek zatrzymuje się jeszcze kilka razy w zasadzie bez celu, ot tak żeby zejść z roweru, co wybija mnie trochę z jazdy. Nie przeszkadza mi to w sumie, ale też nie widzę większego w tym sensu, po prostu moim zdaniem lepiej dotrzeć do punktu i tam sobie ewentualnie dłużej posiedzieć.

Do Torunia docieramy przed 4 rano. Zaskoczony jestem jak dobrze przygotowany jest ten punkt. Przed startem wszyscy chwalili Włocławek i myślałem żeby tam zabawić dłużej jednak teraz już wiem że i z Torunia będzie ciężko wyjechać ;). Najadam się porządnie, uzupełniam bidony i kładę się chwilę na ławce. Z tego co widzę Sławek nie pali się żeby stąd szybko ruszać, mam wrażenie że wszyscy go tu znają, ktoś tam nawet mówi do niego wujku. Na punkcie oprócz nas odpoczywa jeszcze kilku innych zawodników. W oczy rzucają mi się szczególnie dwaj, z czego widzę że jeden z nr. 55, jedzie w kat. OPEN.

Z Torunia startuję czując już wyraźnie pierwsze oznaki zmęczenia. Mój dotychczasowy towarzysz rusza oczywiście ze mną, ale tak jak wcześniej, ma zamiar zatrzymywać się co jakiś czas no i chciałby czasami jechać nieco wolniej, co mi nie do końca pasuje, ale uprzedza mnie że jak nie chcę to nie muszę na niego czekać. Na początku jeszcze oglądałem się i czekałem, jednak w momencie gdy wyprzedził mnie widziany wcześniej na punkcie zawodnik nr. 55, siadłem mu na koło i ruszyłem za nim. Ten trochę zdziwił się towarzystwem i na początku wydawał się być nieco niemiły jednak później dopiero zauważyłem że ten człowiek jest po prostu zmęczony. Okazało się że on i jego kolega, jadący z przodu SOLO, wrócili w tygodniu przed startem w BBTour z innego maratonu – 1001 Milia Italia i w zasadzie oprócz wyszykowania rowerów na szybko nie zdążyli w ogóle odpocząć.

Mając w końcu z kim pogadać senność trochę nam odpuszcza, a już skutecznie przepędza ją ulewa która łapie nas przed Włocławkiem. Droga do samego miasta nie jest już aż tak tragiczna jak słyszałem jednak nie będę jej miło wspominał. Kompletnie przemoczony docieram do PK i nie mam w ogóle chęci jechać dalej. Trochę stawiają mnie na nogi ludzie z punktu, częstują ciepłą herbatą i czymś ciepłym do jedzenia, jednak zaczynam obawiać się coraz bardziej jazdy przez rodzinny Mszczonów. Czuję że jakbym był tam teraz, to było by po maratonie. Jeszcze dobija mnie facet, który mówi że zostało nam jeszcze 600 km, na pewno nie to chciałem teraz usłyszeć :). Siadam na leżance z czymś ciepłym do picia, przykrywam się kocem i zamykam oczy. Nie śpię, słyszę wszystko dookoła, jak pada, jak grzmi, ale piętnaście minut tak spędzonych mija strasznie szybko. W końcu zrywam się i widząc ze 55 ma zamiar ruszać, jadę za nim. Za Włocławkiem mija mi pierwsza doba maratonu, a ja myślę już tylko o własnym mieszkaniu.




Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.