Info

avatar Blog ten rowerowy prowadzi offensivetomato z miasta Mszczonów. Mam przejechane 63582.02 kilometrów w tym 78.89 w terenie. Jeżdżę ze średnią prędkością 23.93 km/h i się wcale nie chwalęę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy offensivetomato.bikestats.pl

Archiwum bloga

Bałtyk Bieszczady Tour 2012 - Dzień Trzeci.

Poniedziałek, 27 sierpnia 2012 · dodano: 07.09.2012 | Komentarze 4

Obudzony wcale nie czuję jakbym spał dwie godziny, ba jestem przekonany że ktoś sobie żarty robi i budzi mnie zaraz po tym jak się położyłem. Zegarek jednak nie ma litości i mówi że trzeba się zbierać. Ruszamy parę minut po 2 w nocy. Jest mokro, pada delikatny deszcz, ale jedzie się całkiem nieźle, sen spełnił jednak swoją funkcję. Sprawnie przebijamy się przez Ostrowiec Świętokrzyski gdzie już chyba od 2 lat są poustawiane jakieś objazdy, dalej przez Opatów i za skrętem w Lipniku zaczynamy pomału wypatrywać mostu na Wiśle.

Czuć już wyraźnie pofałdowany teren jednak nie to jest problemem, gorszy jest ruch na 9, jazda szybko zaczyna przypominać koszmar. Pędzące tiry wyprzedzają nas na gazetę, a wcale nie lepiej zachowują się samochody osobowe. Do Nowej Dęby docieramy już z kilkoma sytuacjami na koncie po których normalnie darowałbym sobie dalszą jazdę. Tu dostajemy pyszną zupę no i ruszamy, byle szybciej zjechać z 9. Dalej jedziemy bardzo spokojnie, staramy się trzymać jak najbliżej prawej strony jezdni. Kilka razy próbowałem jechać tak żeby auto nie mogło mnie wyprzedzić, musiało zwolnić i poczekać aż będzie miało miejsce, jednak skończyło się to otrąbieniem. Szczęśliwie docieramy do Rzeszowa i tu o dziwo nie mamy większych problemów z przebiciem się przez miasto. Na punkcie Pod Skrzydłami siadamy na chwilę, atmosfera jest już nieco luźniejsza bo wiemy że spokojnie damy radę zmieścić się w czasie, pijemy kawę, herbatę i wpychamy w siebie słodkie bułki. Za chwilę wpada WuJekG i mówi że już mu na czasie nie zależy, ale leci dalej bo w końcu nie jest nudno i płasko, a Leszek z kolei przyznaje, że obawia się trochę dalszej drogi bo nigdy wcześniej nie jeździł po górach !.

Przed Domaradzem ma przedsmak tego co go czeka i nie jest zachwycony :). Trochę dalej, przy zjeździe z 9 dopada nas niezła ulewa i znów jestem cały mokry. Dodatkowo łańcuch zaczyna rzęzić a nie mam ze sobą żadnego smaru. Na szczęście do Starej Wsi pod Brzozowem jest niedaleko i mam nadzieję podreperować tam trochę i siebie i rower.

Na punkcie w remizie meldujemy się około 14:00. Tu pełen wypas, pyszny żurek, znów herbata, kawa, kanapki i masa słodkości. Ponownie spotykam Beatę od której pożyczam smar, Grzegorza walczącego z sennością i Wojciecha Kiełba, który już bez sakwy leci na metę. Pomału wypogadza się, zaczyna wychodzić słońce, wiatr jest dość silny, ale wieje centralnie w plecy więc wyruszamy pełni entuzjazmu.

Wjazd w Bieszczady mamy magiczny, widoki cieszą do tego stopnia że na zjazdach hamuję. Osobiście ten moment w całym maratonie wspominam najlepiej, dla kogoś kto lubi góry a mieszka w centralnej Polsce, największą nagrodą po pokonaniu tylu setek kilometrów jest właśnie ich widok. Po Sanoku trochę pokrążyliśmy żeby w końcu trafić na odpowiednią drogę, a przed Leskiem zaliczamy serpentyny, których już nie sposób nie odczuć i powoli, pomału docieramy do punktu w Ustrzykach Dolnych. Jest to zdecydowanie najsłabszy punkt na całej trasie, rozumiem że to prawie koniec, jednak przydałoby się tu coś więcej niż woda i pomarańcze. Na szczęście mam w bagażniku jeszcze jakiś zapas kalorii więc tylko uzupełniam bidony i jedziemy dalej.

Nie ma co ukrywać, jedzie się ciężko i to do tego stopnia, że przed Lutowiskami dwa razy zdarza nam się schodzić z rowerów. Daję przede wszystkim trochę odpocząć tyłkowi, który już zaczyna coraz dobitniej dopominać się o dłuższą przerwę. Mozolną jazdę cały czas umila zachód słońca i przepiękne krajobrazy. Przez Lutowiska jedziemy już o zmroku. Dalej zaczyna się delikatna górka, na której wyszukuję osławionej jeszcze w Świnoujściu tabliczki „Ustrzyki Górne 14” o której istnieniu Leszek nie ma zielonego pojęcia. Jak ją w końcu mijamy to nasłuchuję narzekań kolegi. Do samych Ustrzyk Górnych lecimy już w niezłym tempie, z jednej strony pomaga sam fakt tego że to już koniec, z drugiej wiejący w plecy wiatr. Na mecie jestem o 21:04 co daje w sumie 60:11 jazdy brutto i 77 miejsce, ale mi w zupełności wystarcza fakt, że po prostu dojechałem. Prawie udało mi się zejść poniżej 60 godzin o czym nawet nie marzyłem przed startem, będzie co bić w przyszłości :).

PODSUMOWANIE

Organizacja maratonu jest na naprawdę wysokim poziomie. Na punktach, oprócz ostatniego, nie brakowało praktycznie niczego i w zasadzie można było przejechać całość zaopatrując się w większości na nich. Uciążliwe jednak było ich rozmieszczenie, szczególnie na pierwszej połowie trasy, odcinki prawie 100 km dawały nieźle w kość przy gorszej pogodzie. Kiepsko wypadła też sprawa z monitorowaniem zawodników, jak się później dowiedziałem przez dłuższą część trasy ludzie kompletnie nie wiedzieli gdzie jestem, a mi szybko przeszła chęć na włączanie telefonu i zaznaczanie swojej pozycji, już nie wspominając o pisaniu wiadomości na blipie. Jadąc po prostu chciałem skupić się na jeździe, a jak się zatrzymywałem to wolałem posiedzieć i chwilę odpocząć, tym bardziej że trasa jest naprawdę mordercza. Miałem nadzieję że dane z punktów będą chociaż w miarę szybko trafiały do sieci, jednak dopiero we Wsoli pani przy mnie, na tablecie, zaznaczyła gdzie faktycznie jestem.

Na mecie słyszałem też głosy że nie wszystkim pasowało to że ktoś tam miał swój własny wóz techniczny czy że czołówkę przez Rzeszów przeprowadziła policja. Czy miało to wpływ na wynik końcowy ?, nie wiem, pewnie mogło mieć, mi osobiście to nie przeszkadza, przynajmniej teraz. Ja jechałem dla siebie i jestem zadowolony że się udało, chociaż też ktoś może mi zarzucić że miałem łatwiej bo po drodze skorzystałem ze swojego mieszkania.

Mimo wszystko organizatorom należy pogratulować, że udaje im się już 7 raz z rzędu zgrać wszystko w takim czasie i na takim dystansie. Z tego co słyszałem o podobnych maratonach w innych krajach, to my na BBT na punktach jesteśmy rozpieszczani. Tam, zupa czy choćby gorąca herbata wliczona w koszty wpisowego to luksus.

No i trzeba też pochwalić atmosferę panującą nie tylko między samymi zawodnikami, ale też zawodnikami i ludźmi będącymi na punktach. Nie spotkałem się ani razu z brakiem życzliwości, nawet ze strony osób nie będących bezpośrednio zaangażowanymi w maraton. Do zobaczenia za 2 lata.

Myślałem że mam dobrze ustawiony licznik jednak ten wskazał coś za duży dystans. Trochę błądziłem, fakt, ale na pewno nie aż tyle. Dlatego w statystykach wpisuję po prostu 1008 a niżej zamieszczam dane z licznika:

TRIP DIST: 1059,5
TRIP TIME: 44:34
AVG SPEED 23,77
MAX SPEED: 54,47

Forumowa ekipa na mecie © offensivetomato


Od lewej:
Robert!; Vagabond;
Rdklstr
Yoshko;
Waxmund;
Offensive_Tomato
Wilk




Komentarze
offensivetomato
| 06:55 poniedziałek, 10 września 2012 | linkuj A mi odradzano spanie w Bydgoszczy własnie ze względu na pogodę :). Kierowca busa w którym mieliśmy swoje przepaki mówił że w niedzielę będzie super pogoda, wiatr w plecy, a wieczorem dopiero ma zacząć padać i lepiej teraz jechać a w Iłży dopiero zrobić sobie przerwę. Posłuchałem i wyszedłem na tym jak wyszedłem.
Tomassac
| 21:55 sobota, 8 września 2012 | linkuj Fajna relacja. Okazuje się, jak czytam te relacje, (nie tylko twoja, ale jeszcze kogoś z podobnym czasem) że spanie w Bydgoszczy uchroniło mnie przed jazdą w burzach drugiego dnia. Gratuluję widoków w Bieszczadach, ja miałem tam ciemności nieprzeniknione.
offensivetomato
| 18:49 piątek, 7 września 2012 | linkuj A ja Tobie nie mogę wybaczyć tych terenów, po których możesz sobie na co dzień pojeździć. Musi być jakaś równowaga w przyrodzie. Jakby to Tobie trafił się pokój z dziewczynami miałbyś po prostu za dobrze :P
WuJekG
| 16:38 piątek, 7 września 2012 | linkuj Dbałość o szczegóły w tej świetnej relacji pokazuje, że wcale tak bardzo zmęczony na trasie nie byłeś :) Inaczej - zapamiętałbyś skrawki rzeczy.
Gratuluję pokonania trasy :)
Jednak dalej nie mogę wybaczyć Ci tego pokoju z Danką... nawet ta dobra kanapka z rana w Bryzie tego nie wynagrodzi... :P
Komentowanie jest wyłączone.