Info

avatar Blog ten rowerowy prowadzi offensivetomato z miasta Mszczonów. Mam przejechane 65809.53 kilometrów w tym 78.89 w terenie. Jeżdżę ze średnią prędkością 23.92 km/h i się wcale nie chwalęę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy offensivetomato.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 54.84km
  • Czas 02:06
  • VAVG 26.11km/h
  • VMAX 38.80km/h
  • Sprzęt Cube Agree Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Okolica

Niedziela, 27 lipca 2014 · dodano: 27.07.2014 | Komentarze 0


2 x Mszczonów - Radziejowice + kręcenie w okolicach Żabiej Woli.


Kategoria [ 51-100 ], Cube


  • DST 73.21km
  • Czas 02:47
  • VAVG 26.30km/h
  • VMAX 40.33km/h
  • Sprzęt Cube Agree Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Janki

Środa, 23 lipca 2014 · dodano: 23.07.2014 | Komentarze 0


Mszczonów - Janki - Mszczonów

Powrót w ulewnym deszczu.

Kategoria [ 51-100 ], Cube


  • DST 35.61km
  • Czas 01:14
  • VAVG 28.87km/h
  • VMAX 42.05km/h
  • Sprzęt Cube Agree Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Okolica

Wtorek, 22 lipca 2014 · dodano: 22.07.2014 | Komentarze 0


Mszczonów - Radziejowice - Mszczonów - 2x Adamowice


Kategoria [ 1-50 ], Cube


  • DST 59.73km
  • Czas 02:06
  • VAVG 28.44km/h
  • VMAX 45.16km/h
  • Sprzęt Cube Agree Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Okolica

Wtorek, 22 lipca 2014 · dodano: 22.07.2014 | Komentarze 0


Mszczonów - Grzegorzewice - Żabia Wola - Ojrzanów - Tarczyn - Chudolipie - Osuchów - Strzyże - Mszczonów


Kategoria [ 51-100 ], Cube


  • DST 42.98km
  • Czas 03:32
  • VAVG 12.16km/h
  • Sprzęt Cube Agree Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dojazdy

Poniedziałek, 30 czerwca 2014 · dodano: 03.07.2014 | Komentarze 0


Wpis zbiorczy

Rybnik - Radlin, po Radlinie, Radlin - Rybnik, po Rybniku, Żyrardów - Mszczonów.

Kategoria [ 1-50 ], Cube


  • DST 458.82km
  • Czas 18:24
  • VAVG 24.94km/h
  • VMAX 62.46km/h
  • Podjazdy 3749m
  • Sprzęt Cube Agree Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

V Śląski Maraton Rowerowy

Niedziela, 29 czerwca 2014 · dodano: 03.07.2014 | Komentarze 3


Po ubiegłorocznym IV Śląskim Maratonie Rowerowym skutecznie wybiłem sobie z głowy opcję pokonania 600km w 24h i utwierdziłem w tym co już wcześniej przypuszczałem, że moją granicą jest 500km w ciągu doby i raczej to szybko nie ulegnie zmianie. W tym roku postanowiłem więc skupić się na dwóch startach, na Maratonie Podróżnika – 500km/24h oraz V Śląskim Maratonie Rowerowym – 450km/24h (oczywiście nie licząc BBT). Ponieważ ten pierwszy nie bardzo mi wyszedł (problemy ze sprzętem) postanowiłem dobrze przygotować sprzęt do drugiego.

Dwa dni przed wyjazdem zauważam problem z tylną oponą - jest uszkodzona przy obręczy i w zasadzie nadaje się do wymiany. Na szybko zakupuje więc nowe – wybór padł na zachwalane Continental Grand Prix 4000S. Na tym jednak problemów nie koniec, za nic nie mogłem założyć nowych opon na obręcz. Po około godzinnej walce jedynie połamałem wszystkie swoje łyżki i nic, dopiero po telefonie do kumpla dowiedziałem się że dopóki nie sprawię łyżek z prawdziwego zdarzenia to mogę „pomarzyć”. Na uszkodzonej oponie dotaczam się jakoś do Warszawy, kupuję „porządne” łyżki i z ich pomocą opony niemalże same wskakują na swoje miejsce. Nowe oponki, nowe dętki, wszystko powinno być ok.


Do samego Radlina docieram dzień przed startem. Nocleg wynajmuję w tym samym miejscu co rok i dwa lata temu, tylko że tym razem na mieszaniu jestem sam. Na miejscu odpoczywam w najlepsze, śpię rewelacyjnie, początek następnego dnia mam leniwy, jem śniadanie i znów idę spać. O 14 jadę na start, spotykam Andrzeja, Waxmunda i Rabarbara, z Andrzejem idziemy pogadać czy mogę odstąpić mu swoje miejsce w drugiej grupie. Zgodnie z oczekiwaniami organizatorzy kręcą nosem więc zostajemy przy tych grupach które nam zostały przypisanei odbieramy swoje pakiety startowe. Wracam na mieszkanie, zakładam rowerowe ciuchy i lecę z powrotem na start.


Tu coraz więcej ludzi, znajome twarze, w tłumie wypatruję Leszka, znajomego z którym współpracowałem na obu moich dotychczasowych startach w Radlinie, razem także jechaliśmy ostatni BBT, gadamy więc dłuższą chwile i idziemy na odprawę. Na niej zgodnie z oczekiwaniami praktycznych informacji tyle co kot napłakał, wprowadzono więcej zamętu w głowach i trochę śmiechu, ktoś wspomina o jakiś skrótach którymi można jechać, organizatorzy oczywiście nie byliby sobą gdyby nie zmodyfikowali nieco trasy. Po odprawie robimy jeszcze rundkę honorową po Radlinie i jedziemy na start.


Przed wyruszeniem na pierwsze okrążenie trochę zaczyna nas straszyć pogoda, widać coraz ciemniejsze chmury nad Radlinem, coraz głośniej słychać o gorszych prognozach, o deszczu, przeciwnym wietrze i upale w dniu następnym. Ponieważ start przewidziano na 17:30 od razu zaopatruję się w nogawki a do tylnej kieszonki koszulki zwijam kurtkę przeciwdeszczową.


Ruszam o 17:35, początek to dość żwawa jazda w grupce. Do zjazdu na Wiślankę jadę w towarzystwie kilku osób, ale nie znam nikogo. Z nieba zaczynają lecieć pierwsze krople deszczu, chmura jednak nas omija i dalej lecimy po suchej ulicy. Perfidnie wiozę się na kole nie wychodząc na zmiany, szczególnie na Wiślance gdzie czołowy wiatr już można nieco odczuć. Pomału doganiają nas inne osoby, grupki, w pewnym momencie jedzie razem z 25 osób. Szybko jednak taki peletonik zaczyna się rwać, jedni przyspieszają, inni jadą trochę wolniej, ja oczywiście zostaję z tymi drugimi. Po minięciu zwężenia na jezdni nagle wszyscy zaczynają skręcać w lewo, patrze na ślad, a ten mówi żeby jechać prosto, pewnie to ten skrót o którym była mowa na odprawie więc skręcam i ja. Stąd już jadę centralnie pod wiatr jednak będąc w miarę świeżym idzie całkiem sprawnie i po nie dłuższej chwili melduję się na pierwszym PK.


Na miejscu panuje straszny tłok, odbijam kartę, dostaję pakiecik z jedzeniem i ustawiam się w kolejce do obrzydliwego izotonika. Spokojnie jem, gadam z kimś, korzystam z ubikacji i za chwilę na punkcie widzę Leszka. Tak jak przewidywałem, od tej pory jedziemy razem.


Z punktu startujemy z dobrym wiatrem w plecy. Po przecięciu wiślanki towarzyszą nam ładne widoczki, dochodzimy do wniosku że w sumie trasa nie jest taka zła, moim zdaniem najciekawsza jaką do tej pory tu jechałem. Wiatr hula w najlepsze, lecą gałęzie z drzew i od czasu do czasu porządnie nami szarpnie. Przed Cieszynem jest kilka fajnych zjazdów i fajnych podjazdów, w samym Cieszynie już mniej fajny podjazd ale za to widok za nami całkiem przyjemne. Lecimy sprawnie do fajnie ulokowanego punktu w Zebrzydowicach.


Z Zebrzydowic po nie dłuższej chwili wyjeżdżamy już z włączonymi lampkami. Zaczyna być mokro, jest trochę kałuż na poboczach, na pewno kogoś przed nami złapała niezła ulewa. Po chwili dogania nas jakiś gość i bez słowa zaczyna z nami współpracować. Ja z Leszkiem gadamy w najlepsze a facet czasami wychodzi na zmiany, a czasami chowa się za nami i milczy jak zaklęty. W trójkę doganiamy Wojtka i czwórką docieramy do skrętu na PK w Tworkowie. Leszek będąc z przodu przegapia zakręt i leci prosto, drę się za nim ale nic nie słyszy, na szczęście odpowiednio wcześnie zorientował się że nikogo za nim nie ma, na szczęście bo nie chciało mi się go gonić aby wyprowadzać z błędu :P.


Na punkcie uzupełniamy płyny i zbieramy się na dłuższy odpoczynek w Radlinie do którego pozostało niewiele ponad 20 km. Przed samą metą zaliczamy jeszcze dziurawy podjazd i dłuuugą prostą do samej bazy maratonu. Na miejscu jesteśmy kwadrans przed północą. Odbijam kartę i Pani od razu wciska mi ostry gulasz. Po ciepłym posiłku zaczynamy zbierać się na kolejną pętlę. Wyruszamy w towarzystwie kilku innych osób. Zaraz za startem mijamy grupkę lejących się po mordach Ślązaków, mają już dobrze w czubie, nie są w stanie stać więc leją się na leżąco, od czasu do czasu zataczając na pół jezdni. Jechać i lać się o tej porze jest dobrze, ruch minimalny więc jedni i drudzy mogą w zasadzie zająć całą szerokość ulicy. Znów do wiślanki droga mija mi całkiem sprawnie, jednak czuć po wietrze że na samej wiślance nie będzie już tak kolorowo.


Tu zaczynamy jazdę centralnie pod mocny wiatr. Lecimy w kilka osób więc jeszcze nie ma tragedii. Nie schodzimy poniżej 25km/h jednak osoba jadąca z przodu musi się trochę naszarpać. Mniej więcej takie tempo utrzymujemy do samego zjazdu na Ustroń odkąd wiatr momentami wieje już tak mocno że sobie odpuszczamy, kręcimy zdecydowanie wolniej, około 20km/h.


Na punkcie przeżywamy lekkie rozczarowanie, brak obrzydliwego izotonika, jest woda ale coś czuję że to jednak może być za mało. Jak ten izotonik smakuje to jedna sprawa, ale jazda na samej wodzie, u mnie przynajmniej, nie wygląda za kolorowo. No cóż, najwyżej zrobimy jakiś postój na jednej ze stacji, tych akurat na trasie nie brakuje. Tankujemy do pełna, jem jeszcze suchą na wiór bułkę i jedziemy. Wyjazd z Ustronia mamy podobny jak na poprzedniej pętli – z wiatrem, aż do samego Radlina już nam specjalnie nie przeszkadza. W Zebrzydowicach wyłączamy lampki, zaczyna być coraz jaśniej, wygląda też na to że będziemy mieć upalny dzień. Jadąc nie mogę oprzeć się wrażeniu że to już ostatnia pętla, nie mogę jakoś wbić sobie do głowy że to jeszcze nie koniec, zaczyna nas łapać senność. O tej porze zawsze tu kończyliśmy zabawę, Leszek coś zaczyna marudzić, że on już chyba nie pojedzie, to że ostatnie okrążenie, kolega mi się trochę podłamuje. Na punkcie w Tworkowie jednak obiecujemy obsłudze że jeszcze nas zobaczą i lecimy do Radlina.


Tu Pani ponownie wciska mi talerz ostrego gulaszu, uzupełniamy płyny, tankujemy, zrzucamy niepotrzebny nadmiar ciuchów i po około 40 minutach wyruszamy na trasę. Z godziny na godzinę jest coraz bardziej gorąco. Bidony wysychają mi już szybciej niż wcześniej, wiatr ani myśli nam chociaż na chwilę dać spokój i zaczyna się robić nieprzyjemnie. Na wiślance, gdzie nie jesteśmy już w stanie jechać szybciej jak 20 - 23 na godzinę porządnie mnie odcina. Okropnie mnie mdli, jak pomyślę o wypiciu czegoś lub zjedzeniu jest jeszcze gorzej. Męczę się okropnie do samego Ustronia, przed zjazdem wiatr tak wieje że jedziemy max 20km/h. Robi się za nami niezły korek, pewnie niejeden kierowca nas w myślach zbluzgał. Do Ustronia dosłownie dotaczamy się ostatkiem sił. Jest izotonik, ładuję więc pełne bidony, wmuszam w siebie kanapkę, biorę jakiś zapas kalorii w kieszonkę i lecimy. W międzyczasie mówię Leszkowi co mi jest, ten niedługo myśląc mówi że ma dla mnie rozwiązanie.


Przy najbliższym sklepie, jeszcze w Ustroniu, zatrzymujemy się i za chwilę widzę kolegę z dwoma zimnymi piwami. Tego jeszcze nie ćwiczyłem podczas jazdy, Leszek mówi że na bank mi to pomorze. Wychylamy więc po butelce i lecimy dalej. Piwo doskonale nas schładza i po krótkiej chwili zaczyna mi się odbijać... gulasz !. Było to zdecydowanie za ciężkie żarcie na taki wysiłek. Po chwili jedzie mi się lepiej, sięgam po bidon, po batona i siły momentalnie wracają. Nie ciśniemy już nie wiadomo jak, ale przynajmniej jakoś sensownie się toczymy. Za Ustroniem niestety wiatr nam nie odpuszcza, przeszkadza wiejąc w twarz, już do samego końca.


W Zebrzydowicach zatrzymujemy się na chwilę, odbijamy karty, pijemy herbatę, dziękujemy obsłudze i lecimy dalej. Wszystkie podjazdy pokonujemy na małej tarczy, na zjazdach dokręcamy. Przed Tworkowem ponownie robimy przerwę na coś ziemnego, tym razem już nie piwo, odpoczywamy dłuższą chwilę kosztem tego aby na ostatnim PK już nie siedzieć. W Tworkowie jedynie odbijamy karty i lecimy do Radlina. Po drodze wyprzedzają nas ludzie startujący na 150km. Na mecie jesteśmy po niecałych 22 godzinach.


Był to mój trzeci już start w Radlinie i zastanawiam się czy nie ostatni. Trzeci raz wykręcam podobny czas i jechać tam ponownie tylko po to aby się przejechać i po raz czwarty ukończyć maraton z podobnym wynikiem już chyba nie ma zbyt większego sensu. Większy dystans jest dla nie raczej nie do osiągnięcia w limicie 24h, jechać tą samą pętlę 4 razy ??, już na samą myśl mi się nie chcę. Chyba żeby poprawić swój wynik na 450km, ale na dzień dzisiejszy jest to raczej mało prawdopodobne. Pożyjemy, zobaczymy.


+ :

- trasa całkiem udana. Może nie ma się nad czym za bardzo podniecać, ale wydaje mi się że ta była najciekawsza jaką do tej pory (od 3 startów) tu jechałem.
- oznaczenie trasy lepsze niż w latach poprzednich (przynajmniej się bardziej starali)
- gęsto ulokowane punkty kontrolne (szybciej mijał czas)
- miła obsługa na punktach
- szukam ...


- :
- jedzenie
- izotonik
- GODZINA STARTU




  • DST 60.77km
  • Czas 03:10
  • VAVG 19.19km/h
  • VMAX 33.98km/h
  • Sprzęt Cube Agree Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Warszawa

Czwartek, 26 czerwca 2014 · dodano: 26.06.2014 | Komentarze 0


Mszczonów - Tarczyn - Warszawa

Kategoria [ 51-100 ], Cube


  • DST 269.21km
  • Czas 12:14
  • VAVG 22.01km/h
  • VMAX 45.80km/h
  • Sprzęt Cube Agree Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powrót z długiego weekendu

Poniedziałek, 23 czerwca 2014 · dodano: 24.06.2014 | Komentarze 0


Mielec - Szczucin - Busko Zdrój - Chmielnik - Kielce - Końskie - Drzewica - Nowe Miasto - Biała Rawska - Mszczonów.

Start trochę po 5 rano. Pierwsze kilometry całkiem żwawo mimo lekkiego deszczu. Przed Buskiem łapię dwie gumy, morale nieco spadają i nie jedzie się już tak sprawnie. Zaczyna mocno spowalniać mnie wiatr, zdarza się że z górki dokręcam aby w ogóle jakoś jechać. Poczułem na własnej skórze powiedzenie “piździ jak w Kieleckim”. Przez same Kielce baaardzo wolno, drugi raz jestem w mieście więc kręcę się i oglądam wszystko, robię sobie kilka spacerków. Za Kielcami wiatr nie odpuszcza, szarpie tak że wywraca mi kieszenie w kurtce na drugą stronę :P. Nieco ulgi dają mijające tiry. W okolicach Sielpi Wielkiej zaczyna delikatnie wiać z tyłu i prawie do Nowego Miasta jedzie się sprawnie. Dalej znów zaczyna wiać z boku lub w twarz i taki koncert mam już do samego domu.



  • DST 13.71km
  • Czas 00:39
  • VAVG 21.09km/h
  • VMAX 40.20km/h
  • Sprzęt Cube Agree Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Miasto

Sobota, 21 czerwca 2014 · dodano: 21.06.2014 | Komentarze 0



Kategoria [ 1-50 ], Cube


  • DST 276.80km
  • Czas 12:15
  • VAVG 22.60km/h
  • VMAX 52.58km/h
  • Sprzęt Cube Agree Pro
  • Aktywność Jazda na rowerze

Święty Krzyż

Czwartek, 19 czerwca 2014 · dodano: 20.06.2014 | Komentarze 0


Mszczonów - Nowe Miasto - Przysucha - Szydłowiec - Skarżysko Kamienna - Suchedniów - Bodzentyn - Nowa Słupia - Święty Krzyż - Łagów - Staszów - Połaniec - Mielec.


Trasa niemalże taka sama jak ta. Wtedy jadąc z sakwami nie miałem za bardzo ochoty skręcać na Św. Krzyż i obiecałem sobie że jeszcze tam wrócę. Tym razem jadąc szosówką praktycznie na lekko (nie licząc bagażnika i kilku w nim rzeczy) była idealna okazja na odwiedzenie tego miejsca, tym bardziej że pogoda miała dopisywać.

Niestety przeceniłem swoje możliwości. Przez około 150 km jechałem całkiem spokojnie, bardziej przypominało to niedaleką wycieczkę niż dłuższą trasę. Nie robiłem większych przerw, mało jadłem i wystarczyło to na lekko pagórkowaty teren. Jednak na wjeździe przyszło to co czaiło się od jakiegoś czasu, porządnie mnie odcięło i zatrzymałem się w połowie, nie na długo, na chwilę, napiłem się i ruszyłem dalej, ale fakt jest taki że nie zrobiłem górki na raz więc tym razem odhaczyć jej nie mogę. Podjazy nigdy nie było moją mocną stroną i chyba niegdy nie będą.

Ponieważ spod kalsztoru bliżej mam do dziewczyny do Mielca niż do domu postanawiam nie zawracać i połączyć przyjemne z… przyjemnym. Będzie też okazją do jeszcze jednej dłużej przejażdżki.